poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Draco & Coco - część III





Rozdział III





I tak też było, podczas dzisiejszego turnieju byłem lepszy niż kiedykolwiek. Ślizgoni wygrali mecz, dzięki temu, że złapałem złoty znicz. Profesor Snape był zachwycony, pozwolił nam zrobić imprezę przez całą noc. Chwila - całą noc?! Był jeden problem, bo Coco na mnie czeka. Nie mogłem całą noc balować. Dlatego zniknąłem w tłumie imprezowiczów i poszedłem się schować do pokoju życzeń. Miałem tam spokój. Oczywiście, wcześniej wykonałem swoje zadanie. Zaczęło mnie to już męczyć, ale niestety nic nie mogłem na to poradzić. Musiałem ochronić swoją rodzinę. Jabłko zniknęło z szafki, więc mogłem się odprężyć na łóżku i zasnąć.
Ten sen był inny od reszty. Nadal byłem w szkole, w swoim pokoju. Nikogo nie było, oczywiście te same ubrania miałem na sobie co zawsze. Wstałem, chciałem poszukać reszty, ale wtedy usłyszałem hałas dobiegający z salonu. Zszedłem na dół, ku mojemu zdziwieniu była to dziewczynka w niebieskiej sukience. Skakała po kanapie.
- Coco? – przestała skakać, podbiegła do mnie uśmiechnięta – Dlaczego tu jesteś?
- Postanowiłam Cię odwiedzić. W lesie było nudno, poza tym chciałam zobaczyć jak Ty żyjesz.
Chciała abym ją oprowadził po szkole, zgodziłem się. Trzymając się za ręce spacerowaliśmy po zamku, opowiadałem jej o zajęciach, ludziach, dzisiejszym meczu, jednym słowem o wszystkim. Bacznie mnie słuchała, pytała o to czego nie rozumiała. Wydawała się być zachwycona „wycieczką” po szkole. Na koniec poszliśmy do kuchni, najedliśmy się do syta, po czym wróciliśmy do salon Ślizgonów i tam dalej ze sobą rozmawialiśmy. Coco poprosiła mnie bym uczesał jej włosy. Niechętnie się zgodziłem, rozpuściłem jej warkocz, zacząłem czesać. Byłem zdziwiony, jej włosy były mile w dotyku, szmerałem szczotką i dłonią po powierzchni jej blond włosów. Zaplotłem jej warkocza na bok, którego zawiązałem kokardką. Ładnie mi podziękowała
- Draco – niewinnie wymówiła moje imię.
- Tak?
- Opowiedz mi coś o sobie. Chciałabym wiedzieć coś więcej o Tobie. – odpowiedziałem jej, że nie ma nic ciekawego do opowiedzenia a ona na to.
- Nie muszą to być ciekawe rzeczy. Opowiedz mi o wszystkim, nawet o tych złych rzeczach które cię niepokoją. Proszę, Draco.
- No dobrze, skoro tak ładnie prosisz. To co chciałabyś wiedzieć? – odparła na to, że kiedy jest sama zastanawia się na tym, czego się boję. Nie wiedziałem jak na to zareagować. Zaskoczyła mnie tym, no ale jak poprosiła, to nie wypada odmówić.
- To może zacznę od początku. Pochodzę z rodziny czarodziejów czystej krwi. Z racji, że ojciec pracował w ministerstwie magii żyłem w dostatku. Szkołę zacząłem mając jedenaście lat, od małego wmawiano mi, że mugole i szlamy to zakały ludzkości i nie warto się z nimi zadawać.
- Szlamy?
- To czarodzieje mieszanej krwi. Nie godni by władać czarami i chodzić do szkoły. Niestety w zamku roi się od takich szkodników. Jedna z nich uderzyła mnie na trzecim roku.
- Dlaczego?
- Naśmiewałem się z niej. – Coco na to z powagą.
- Wiesz, nie powinieneś. Mimo, że wg ciebie nie są godni uczenia się czarów, to nadal są ludźmi. Takie docinki są godne pożałowania.
- Bronisz ich? Tych szlam?
- Tak, bo wiem jak oni się czują. W końcu jestem zwykłym człowiekiem. – zamurowało mnie, myślałem, że jest czarodziejką a tu nieoczekiwany zwrot akcji. Było mi trochę głupio, chciałem przeprosić ale zaczęła kontynuować.
- Nie każdy jest święty, to fakt. Kiedy miałam pięć lat, moi rodzice popadli w długi, byli na skraju bankructwa. Ktoś podał im pomocną dłoń, ale zapłatą za to byłam ja. Sprzedali mnie, własne dziecko. Ten człowiek okazał się bogatym psychopatą i pijakiem, zamierzał mnie wykorzystywać do okropnych rzeczy. Uciekłam przy pierwszej okazji. Schowałam się w lesie, gdzie zwierzaki mi pomogły. Od tamtego czasu żyję wśród nich i dobrze mi z tym. Zwierzęta są bardziej rozumne od większości ludzi. Pewnie teraz nie będziesz się ze mną zadawał, skoro nie jestem czarodziejem...
- Wybacz, to nie tak. Nie chciałem.
- Nie szkodzi. Ale pamiętaj, ze takie docinki obrócą się przeciwko tobie ze wzmocnioną siłą.
Coco zaczęła blaknąć, zrozumieliśmy że to koniec dzisiejszego spotkania. Pożegnała się ze mną z uśmiechem, ale wiedziałem że jest udawany. Pierwszy raz tak mnie dotknęła historia zwykłego człowieka. Straciłem ochotę na docinki. Cały czas w głowie miałem słowa Coco. Dzięki niej powoli zacząłem patrzeć na świat z innej perspektywy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz